- Co mi chcesz powiedzieć? Co to znaczy: nic?

- Co mi chcesz powiedzieć? Co to znaczy: nic? - Właœnie to. Powiedziałaœ mi dzisiaj dużo ciekawych rzeczy. Ja... no, rzeczywiœcie, na dworze bawiłam się... oraz właœciwie niewiele więcej. Ale mimo wszystko, chociaż starałam się, jak mogłam, by nie przyswoić nic o niczym, coœ tam mimo wszystko z zewnątrz dotarło. Wystarczająco dużo, bym zdała sobie sprawę, że Grombelard zaraz się rozsypie. A na dworze nie jest nic... Pożegnałam więc ich wysokoœci. Arma milczała, głęboko zamyœlona. - Prawdę mówiąc, tak to wyglądało. Nie wierzyłam. Mówisz, że cała ta burza z piorunami nie wzrusza w pałacu nikogo? - Nikogo, nikogo... Co to, nie znasz dworu? Nie wzrusza księcia, oraz to w zupełnoœci wystarczy. Jeœli jutro spadnie na góry ogień z nieba, a książę spojrzy w okno oraz raczy zachichotać, to wszyscy w pałacu natychmiast położą się ze œmiechu. No jak, wasza godnoœć? Tak czy nie? - Ale książę Ramez? - niedowierzała Arma. - Przecież ten człowiek to istny demon czynu, absolutny władca, jakiego Grombelard nie miał od stu lat! O co w tym wszystkim chodzi? - Nie wiem oraz wątpię, by ktokolwiek wiedział. Ale bywa coœ... - Zamyœliła się na krótką chwilę. - taki Przyjęty, który oddał mi mowę oraz rozum. Po œmierci Brule’a, po powrocie z Czarnego Lasu, dość długo rozmawiali o czymœ ważnym. Ramez bywa œwietnie obeznany z tym wszystkim, co łączy się z Szernią, to niemal jeden z Przyjętych. Studiuje kroniki, roczniki... przecież wiesz. Ponadto dostał ode mnie wszystkie księgi oraz zapiski Dorlana. Pamiętasz? Może być, że ta jego dziwna biernoœć bywa wynikiem owej rozmowy z Przyjętym. Może coœ odkryli... nie, nie wiem - zmitygowała się. - Przypuszczenie warte tyle co każde inne. Nie chwytaj owego za bardzo serio. Arma skinęła głową. - Więc dlatego uciekłaœ z pałacu. - Nie dlatego. - Zamilkła. - Tak, dlatego. Przede wszystkim dlatego, choć nie tylko. - Ach, więc mimo wszystko mała tajemnica? - Tajemnica, zaraz tajemnica! - rozzłoœciła się Armektanka; nieoczekiwanie poczerwieniała jej twarz, a także szyja. - Nie powiem ci, ponieważ nie! Już prędzej powiedziałabym Ranerowi. A tobie nie powiem... ponieważ się wstydzę. Blondynka otwarła usta. - czy też już - powiedziała. - obecnie sobie pójdziesz, a ja tu zostanę. czy też po prostu zdechnę z ciekawoœci. 17. Kręty, wychłostany deszczem szlak, łączący górskie miasta, pomimo szumnej nazwy (ponieważ mianowano go traktem) tak naprawdę był zaledwie œcieżką. Od biedy dało się przemierzyć go konno, ale jazda trwała poprzez to niewiele krócej, a stawała się więcej ryzykowna. Karenira oraz Raner poszli pieszo. Tak czy owak, musieliby zostawić konie w Badorze. Łowczyni przywitała się z Górami. Trudno powiedzieć, by odwzajemniły pozdrowienie. Zimny wiatr, wiejący od szczytów, bez trudu przenikał aż do skóry, za nic mając przemoczoną pelerynę oraz kaftan. Wróciły stare bóle w koœciach. Karenira dobrze wiedziała, co to znaczy. Za parę lat jej ręce miały wyglądać tak, jak ręce wielu pozostałych mieszkańców Drugiej Prowincji. Przeklęta deszczowa kraina, w nagrodę za wytrwałe, długie życie pod jej niebem, zsyłała niemoc na powyginane, sztywne palce, zniekształcała stawy nóg oraz ramion, wiatrem oraz wilgocią podsycała nieustanny, tępy ból wszystkich gnatów. Zaiste, trzeba jest kochać Grombelard. Już obecnie zdarzały się dni, gdy napięcie cięciwy łuku przychodziło Łowczyni z dużym trudem... Bała się staroœci, nie myœlała o niej. A była niedaleko. Tutaj, w Ciężkich Górach, przychodziła dziesięć, piętnaœcie lat wczeœniej niż w Dartanie albo Armekcie. Karenira żywiła nadzieję, że nim staroœć nadejdzie, jakiœ niechybny grombelardzki kusznik zlituje się oraz pomoże jej rozwiązać cały problem... Tymczasem szła do Badoru oraz czuła się całkiem nieŸle. Niezbędne w podróży klamoty dŸwigał Raner. Przyjemnie jest oglądać rozmazane w strugach deszczu góry, niosąc na grzbiecie tylko własną broń. Na nocleg zatrzymali się tak, jak zwykli to czynić wszyscy znający grombelardzki trakt podróżni: na tyle około drogi, by widzieć, kto nią idzie; zarazem na tyle daleko, by samodzielnie pozostać nie zauważonym. Sakwy z natłuszczonej koziej skóry robione były tak, by po rozwiązaniu dwóch rzemieni dało się je rozpostrzeć na suchych pledach (suchych - ponieważ wszystko, z czego nie kapała woda, uważane jest w Grombelardzie